niedziela, 23 sierpnia 2009

Karpacz

Karpacz, miejscowość oraz Gmina położona w Karkonoszach – Sudetach u stóp Śnieżki jest jednym z najbardziej polecanych miejsc wypoczynkowych oraz rekreacyjnych w Polsce. Mogę śmiało polecić ta lokalizację każdemu kto planuje krótszy bądź dłuższy urlop wypoczynkowy z rodziną bądź przyjaciółmi. W zimie nie zabraknie bardzo dobrze przygotowanych miejsc pod sporty zimowe czyli stoków oraz całej bazy gastronomiczno – usługowej z tym związanej. Korzystając z Google bez problemu wpisując frazy noclegi bądź „pokoje Karpacz”. Szybko odnajdziemy interesującą nas bazę noclegową w zależności od preferencji oraz wymogów możemy odszukać wszystko od schroniska po luksusowe wille dla tych najbardziej wymagających.

Co warto zobaczyć w Karpaczu?
Świątynia Wang – kościółek z czasów średniowiecza, wywodzący się z XII i XIII. co ciekawe wybudowany nigdzie indziej jak na południu Norwegii. Świątynia została wzniesiona według tradycyjnych wzorców skandynawskiego budownictwa sakralnego. W wyniku starań hrabiny Fryderyki von Reden z Bukowca w XIX wieku świątynia została przeniesiona i odbudowana w Karkonoszach.

Muzeum Sportu i Turystyki – Zlokalizowane górskiej chacie w centrum Karpacza istnieje od 1974 r. Muzeum przedstawia rozwój turystyki i sporów zimowych w Karpaczu oraz środowisko przyrodnicze Karkonoszy. Sposób prezentacji eksponatów oraz klimat w jakim się znajdują sprawia że muzeum to jest inne od wszystkich mi oraz zapewne wam znanych.


Miejskie Muzeum Zabawek – znajduje się w górnej części Karpacza. Możemy obejrzeć tu unikalny w skali światowej zbiory lalek i zabawek z całego świata. Znajduje się tu bagatela ponad 2 tys. powstałych w ciągu ostatnich 200 lat eksponatów.

Śnieżka – Oczywiście jeden z głównych punktów wszelkich wycieczek oraz wypadów turystycznych. Jest to oczywiście najwyższy szczyt (1602 m n.p.m.) Karkonoszy. Masyw Śnieżki tworzy charakterystyczna skalna piramida wznosząca się ponad 200 m nad okoliczne grzbiety. Szczyt charakteryzuje się trudnymi warunkami atmosferycznymi w ciągu całego roku. Na samym szczycie znajduje się znane większości z nam nie tylko z fotografii spodki i nazywane „latającymi talerzami” budynek Obserwatorium Meteorologicznego.

Dziki Wodospad – Jest to jedno z piękniejszych miejsc w pobliżu Karpacza położony nieopodal dolnej stacji kolei linowej na Kopę. Powstał w wyniku spiętrzenia wód rzeki Łomnicy. Spadająca z kilkumetrowej wysokości górska chłodna woda, zapewnia wszystkim w pobliżu ochłodę w upalne, letnie dni.

Letni tor saneczkowy – umieszczony w centrum miasta, na stoku Kolorowa. Możemy skorzystać tutaj z oferty zjazdu torem o długości 1060 m z prędkością maksymalną 30 km/h. Tuż obok umieszczony jest całoroczny Alpejski Tor Bobslejowy (ALPINIE-COASTER)

Mógł bym tak jeszcze wiele wymieniać. Jednak najlepiej jak sami wybierzecie się w Karkonosze i zobaczycie tą piękną krainę.

O autorze
Z zamiłowania zajmuje się informatyką, oraz pozycjonowaniem swoich serwisów internetowych jak www.finanseosobiste.biz, www.artykuly.sos.pl oraz serwisów organizacji do których należę jak np www.knp-ur.pl Podobnie jak ten blog bardzo cenię sobie unikalność oraz zero spamu i co najważniejsze unikalne teksty. Zapraszam na podobny serwis www.artykuly.sos.pl ...
http://www.webshock.com.pl/karpacz-miejsce-naszych-przyszlych-wakacji/

piątek, 14 sierpnia 2009

Kraków

Jeśli zależy nam na pewnej prywatności i swobodzie najlepszym rozwiązaniem jest wynajem apartamentu. Idealny nocleg dla rodziny lub grupy przyjaciół ceniących niezależność, wybór również znacznie tańszy niż hotel.

Krakov zdj. fotolia

Miasto turystów - noclegi w Krakowie


Autorem artykułu jest Andre Mahony




Planując urlop w Krakowie stajemy przed wyborem miejsca noclegowego - szukamy czegoś wyjątkowego, w dobrej lokalizacji i koniecznie w przystępnej cenie. Hotele, hostele i apartamenty kuszą swoimi propozycjami. Pakujemy plecak i wyjeżdżamy z grupą kilku(nastu) przyjaciół… i co wybrać?

Kraków piękne miasto o głębokich tradycjach i wielu zabytkach przoduje wśród miast w Polsce pod względem ilości atrakcji i ofert skierowanych do turystów nie tylko z kraju ale i z zagranicy.


Hostele oferują pokoje wieloosobowe, często z łóżkami piętrowymi. Jeśli zależy nam na dobrej zabawie na rynku, zwiedzaniu całymi dniami miasta i okolic, a nocleg traktujemy tylko jako ‘wyspać się i dalej w drogę’ jest to jedno z lepszych rozwiązań.


Hotele, dobra propozycja dla osób chcących spędzić czas np. we dwoje, możliwość wyboru pokoju z widokiem, czy z wielką łazienką daje poczucie komfortu i luksusu. Ceny w hotelach dwu, trzy gwiazdkowych nie należą do wygórowanych, a często wliczone jest w nie śniadanie.


Jeśli zależy nam na pewnej prywatności i swobodzie najlepszym rozwiązaniem jest wynajem apartamentu. Idealny nocleg dla rodziny lub grupy przyjaciół ceniących niezależność, wybór również znacznie tańszy niż hotel. Tu do dyspozycji mamy nawet do kilku pokoi a jeśli pogoda nie dopisze, zawsze można razem obejrzeć film, zagrać w ciekawą grę czy przyrządzić wspólnie obiad; jak w domu.


Ceny w Krakowie, jak w każdym miejscu skupiającym turystów uzależnione są od pory roku, oraz aktualnych wydarzeń.


Niezależnie od wybranego noclegu najważniejszym jest, aby po całym dniu zwiedzania znaleźć się w miejscu, gdzie możemy znaleźć chwilkę wytchnienia, czas dla siebie; niezależnie od tego, czy to będzie hotel, hostel czy apartament, najważniejsze żebyśmy się tam czuli po prostu dobrze.


---
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

czwartek, 13 sierpnia 2009

Białka tatrzańska


Tatry zdj. fotolia
Białka Tatrzańska od zawsze była miejscowością popularną wśród turystów, miała oczywiście swoje wzloty i upadki, ale w latach dziewięćdziesiątych podniosła się i wypiękniała, mieszkańcy Białki zadbali o infrastrukturę turystyczną i reklamę walorów krajobrazowych ich wsi, dzięki czemu Białka zyskuje sobie coraz szersze grono zwolenników. Nic w tym dziwnego, to jedno z niewielu miejsc o tak atrakcyjnym położeniu w pełni wykorzystujących cały swój potencjał.

Białka jest doskonałą bazą wypadową do wypraw w wysokie Tatry, co przysparza jej zwolenników wśród wielbicieli turystyki wysokogórskiej, a dla osób ceniących sobie nieco mniej ekstremalny wypoczynek i dla całych rodzin, nawet tych z małymi dziećmi znajdzie się tutaj mnóstwo atrakcji w samej miejscowości i w pobliskiej okolicy.
Walory turystyczne Białki Tatrzańskiej

Wyobraźcie sobie czystą i zadbaną wieś, z zabudową w niemal czystym stylu góralskim malowniczo ułożoną wzdłuż doliny rzeki Białki, jednej z najpiękniejszych i najczystszych górskich rzek w naszym kraju. Z okien domów, w których znajdziecie nocleg będziecie możecie podziwiać i wysokie Tatry i Gorce, do Zakopanego dotrzecie w pół godziny samochodem a do Nowego Targu możecie nawet przejść się na piechotę. To oczywiście nie wszystko. Okoliczne szlaki doskonale nadają się do wędrówek pieszych i rowerowych, przez okoliczne wierchy prowadzi Wierchowa Droga nazywana też Drogą Królewską, gdzie ponoć okoliczni górale wykazali się w obronie Jana Kazimierza, polskiego Króla uciekającego przed Szwedami. Jeśli atrakcje samej Białki okażą się niewystarczające możecie wyruszyć w Tatry polskie i na Słowację, szybko dotrzecie stąd nawet do Czorsztyna i w okolice Zamku w Niedzicy, na którym podobno straszy.
Pamiętajcie też, że Białka Tatrzańska ma dosyć długą historię, bo jej powstanie datuje się na wiek XVII, a górale dbają o tradycje, będąc przy tym doskonałymi bajarzami – popytajcie o historię i tradycje Białki a

Wolicie wypoczynek nieco ekstremalny?

Białka Tatrzańska słynie przełomem Białki – rzeki, która w pobliżu wsi ma swój przełom, utworzono tam park krajobrazowy. To tytułem wstępu – wiecie zapewne, że jednym ze sportów uznawanych za ekstremalne jest kajakarstwo górskie, a rzeka Białka to raj dla kajakarzy.
W okolicy działa sporo ośrodków organizujących spływy, które nie tylko podnoszą poziom adrenaliny, ale też dostarczają wyjątkowych wrażeń wizualnych. Jak na górską rzekę przystało Białka ma wartki nurt, kamieniste koryto, a brzegi porośnięte lasem. Woda jest na tyle czysta, że zaobserwujecie w niej nawet pstrągi. W okolicach Białki Tatrzańskiej rzeka tworzy zaś kąpieliska – miejsca idealne dla orzeźwiających górskich kąpieli.


Turystyka w Białce - podsumowanie
Baza noclegowa w Białce jest bardzo rozbudowana i doskonale zorganizowana, do dyspozycji turystów są i pensjonaty i prywatne kwatery. Noclegi w sezonie lepiej jest rezerwować z odpowiednio dużym wyprzedzeniem. W lecie możecie poruszać się po okolicach pieszo bądź rowerem, w zimie można uprawiać turystykę pieszą, ale … aż szkoda nie wykorzystać miejscowej infrastruktury narciarskiej – Białka Tatrzańska jest jednym z niekwestionowanych liderów!

Przebywając w Białce, albo w jej okolicach nie zapomnijcie o Drodze Królewskiej, szlaku prowadzącym przez Wierchy: Koszarków, Jankulakowski, Wysoki, Kustwański i Kotelnicę. Na Kotelnicy i Bani znajdziecie doskonale przygotowane stoki narciarskie z wyciągami, kolejkami i całą niezbędną otoczką.
Pamiętajcie też, żeby zarezerwować nocleg w domu lub pensjonacie utrzymanym w stylu góralskim, najlepiej w takim budynku, w którym dominuje drewno
http://www.webshock.com.pl/wypoczynek-w-gorach-bialka-tatrzanska/

niedziela, 2 sierpnia 2009

Beskidy

beskidy-tatry.blogspot.com/
Główny Szlak Beskidzki zaczyna się w Wołosatem w Bieszczadach i ciągnie przez kolejne pasma Beskidów aż do Ustronia w Beskidzie Śląskim.

beskidy zdj. fotolia
7 dni na Głównym Szlaku Beskidzkim
autorem artykułu jest Piotr Łeszyk
W planach na lipiec mieliśmy wyjazd na Elbrus, ale pomysł upadł z powodu braku biletów powrotnych z Kaukazu. Chcąc więc dobrze wykorzystać wolne 10-14 dni, postanowiliśmy spróbować przejść cały 519 kilometrowy Główny Szlak Beskidzki. W góra 10 dni.
Główny Szlak Beskidzki zaczyna się w Wołosatem w Bieszczadach i ciągnie przez kolejne pasma Beskidów aż do Ustronia w Beskidzie Śląskim. Rekordowe przejście zaliczył kilka lat temu Piotr Kłosowicz, któremu trasa ta zajęła jedynie 7 dni (czapki z głów!). Nam nie chodziło o bicie rekordów, lecz o połączenie wędrówki z plecakiem, treningu do adventure racingu i sprostanie długiej trasie w czasie, który miał być dla nas osiągalny. Spore znaczenie miało właśnie posiadanie jakiegoś celu – do dzisiaj pamiętam fanfary w uszach i dumę, jaka nas rozpierała gdy dojechaliśmy rowerami na Nordkapp. Postanowiliśmy iść ze wschodu na zachód, ponieważ na pierwszy ogień chcieliśmy dostać to, czego nie znaliśmy, a na deser rejony, które znamy jak własną kieszeń. Cała trasa rozpisana jest na 167 przewodnikowych godzin chodzenia, więc dzięki znajomości zaawansowanej matematyki wiedzieliśmy, że musimy robić 17-to godzinne odcinki każdego dnia.
W sporym skrócie każdy dzień można by opisać mniej więcej tak samo – wstawaliśmy po 4, naklejaliśmy plastry na stopy, smarowaliśmy je maścią przeciwodpażeniową, sypaliśmy mączką ziemniaczaną WSZYSTKIE miejsca narażone na obtarcia, ruszaliśmy chwilę po 5, przechodziliśmy około 50 kilometrów, co z przerwami zajmowało nam 12-15 godzin (szliśmy sporo szybciej niż norma przewodnikowa), kąpaliśmy się i szliśmy spać. Do tego po drodze zjadaliśmy przeważnie 2 obiady i sporo słodyczy, a także zaliczaliśmy mniejsze i większe kryzysy (głównie na początku w związku z obtarciami i bólem stóp). Cały czas szliśmy o kijach, niosąc plecaki, które z piciem ważyły nieco ponad 10 kg.
Dojazd z Poznania zajął nam prawie 20 godzin, które spędziliśmy niezwykle udanie – przespaliśmy prawie całą drogę. W Wołosatem znaleźliśmy nocleg, zjedliśmy obiad, kolację i poszliśmy spać - to w końcu ważne żeby wypocząć przed długim wysiłkiem...
16 lipca, dzień 1.
Bieszczady przywitały nas gorącym i ciężkim powietrzem. Z samego rana zaliczyliśmy spore podejścia na Halicz i Tarnicę (najwyższy szczyt pasma), mając przy tym piękne widoki na Połoninę Bukowską. Prawdziwie upalnie zrobiło się gdy akurat podchodziliśmy na kolejną połoninę – pot dosłownie zalewał nam usta i szczypał w oczy. Gdy jednak wgramoliliśmy się na górę, nagromadziło się sporo groźnych chmur, a w oddali słychać było burzę. Zmotywowani przyspieszyliśmy, by jak najszybciej zejść do wsi. Co ciekawe (czy raczej porażające) sporo ludzi szło spokojnie do góry, zbytnio się nie przejmując nadchodzącymi piorunami...
W myśl zasady „stare lisy kity nie moczą” (czy tam „głupi ma szczęście”) pierwsze krople ulewy obserwowaliśmy spod daszku budki z frytkami na polu namiotowym. Jak to z burzami bywa - przyszła i poszła, co skrzętnie wykorzystaliśmy, by ruszyć dalej. Do przejścia została nam cała Połonina Wetlińska, na której nie widzieliśmy absolutnie nic – cały czas szliśmy w gęstej mgle, co jednak bardziej nam pasowało niż palące słońce. Dzień był bardzo udany i raczej bezbolesny – wszelkie obtarcia i pęcherze miały dopiero przyjść.
Na nocleg zostaliśmy we wsi Smerek, a tego dnia przeszliśmy 47,2 km w czasie 12h 10min.
17 lipca, dzień 2.
O poranku przekonaliśmy się, że zakładanie suchych skarpet rano ma mały sens – po przejściu kilku polanek mieliśmy mokre nie tylko buty, ale też spodnie i koszulki. Na szczęście nie było jeszcze zbyt gorąco, więc dość żwawo zaliczyliśmy pierwsze kilka podejść i 20 kilometrów. W Cisnej zrobiliśmy wydłużony popas przy schronisku, bowiem przed nami był ponad 30-to kilometrowy odcinek bez wsi (czyli sklepów) i schronisk. Pod koniec dnia dość mocno czuliśmy bolące stopy – pojawiały się kolejne bąble i obtarcia, co raczej nie poprawiało nam humorów. Na domiar złego, przez bitą godzinę nie mogliśmy znaleźć noclegu w Komańczy. Ostatecznie spaliśmy w przyczepie campingowej u samego sołtysa wsi. 50 km w 13h 15 min.
18-20 lipca, dni 3-5.
W Komańczy skończyliśmy pierwszą mapę – tu bowiem kończą się Bieszczady, a zaczyna Beskid Niski. Jak nazwa wskazuje, zbyt wysokie to te góry nie są, ale bardzo często trzeba schodzić do nisko położonych miejscowości. Nas jednak dużo bardziej drażniły miliardy much końskich i komarów, dla których byliśmy jak dwie uciekające pizze z talerza. Naprzeklinaliśmy na nie co nie miara. Tempa też nie mieliśmy powalającego – często trzeba było przedzierać się przez zarośnięte polany, wydeptywać ścieżkę, omijać bagienka i rzeczki, czy wreszcie szukać szlaku, który był co najmniej średnio oznaczony. Gdy dodać to wszystko do siebie, wspomnienie Beskidu Niskiego nadaje się głównie do wymazania. Nic dziwnego, że nie jest to zbyt popularny rejon – w ciągu tych kilku dni spotkaliśmy zaledwie kilka osób na szlaku. Z dnia na dzień szło mi się coraz lepiej, pęcherze z pierwszych dni szczęśliwie poszły w niepamięć. Co prawda moje sfatygowane już adidasy rozpadły się na części pierwsze, ale przygotowany na taką okoliczność wyjąłem z plecaka nowe (dodatkowo zawsze lżej). Za to Karolowi coraz bardziej dokuczały pozdzierane pięty i bolące kolana, jednak jak mówił – dopóki się nie połamie, może iść. W kolejne dni przeszliśmy 51 km (w 13h), 34,2 km (w 9h 15min z przerwą na mszę) i 53,5 km (w 14h).
21 lipca, dzień 6.
Po przejściu pierwszych 20 kilometrów dotarliśmy do Krynicy i tym samym minęliśmy Beskid Niski. To była jedyna dobra widomość tego dnia. Najgorszą z kolei był fakt, że do Karola bolących kolan i pięt doszła kontuzja stopy – coś mu się stało ze ścięgnem pod kostką, przez co odczuwał niemiłosierny ból przy każdym kroku. Z racji tego, że praktycznie nie mógł chodzić oraz by nie skazać się na kilkutygodniową rekonwalescencję, w Krynicy musiał zrezygnować z dalszej drogi, po przejściu 250 kilometrów. Ja z kolei zaliczyłem burzę mózgów (czy też burzę w mózgu) i mimo szczerej niechęci do samotnej wędrówki, wiedziałem, że jeśli też pojadę do domu, będę na siebie strasznie zły za niewykorzystaną okazję przejścia całego szlaku i zmarnowany trud. Pożegnaliśmy się więc z Karolem w centrum Krynicy, po czym ruszyłem sam w Beskid Sądecki. Tego dnia szedłem jeszcze 7 godzin, z jednej strony psychicznie podbudowany znajomością trasy i dobrą, niezbyt gorącą pogodą; z drugiej – wkurzony na pecha, który „wyeliminował” Karola, a mi jako bonus przyniósł mocny ból gardła. W Rytrze, gdzie zatrzymałem się na nocleg, byłem po 20, a w ramach kolacyjki zjadłem 25 pierogów... W sumie tego dnia zrobiłem 50,7 km w niecałe 15h.
22 lipca, dzień 7.
Ciepły poranek zwiastował nadejście upalnego dnia, miało być ponad 30 stopni. W sam raz, żeby po górach pochodzić... W ramach porannej gimnastyki przypadło mi spore, kilkugodzinne podejście do schroniska na Przehybie. Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało, bo pod górę chodziło mi się najlepiej – właśnie pod górę zyskiwałem najwięcej w stosunku do czasów przewodnikowych. Do tego w kilku miejscach miałem piękny widok na całe Tatry, które tego dnia ani razu nie były zakryte chmurami. W schronisku trochę posiedziałem i pojadłem, po czym ruszyłem dalej. Szło mi się jednak fatalnie, w głowie latały mi jakieś bezsensowne myśli i piosenki, do tego nie mogłem się zmotywować do szybkiego marszu. Gdy w głowie zakotwiczyła mi jakaś melodyjka rodem z disco polo uznałem, że to zdecydowane przegięcie i wygmerałem z plecaka grajotko „empetrójek”. Nigdy nie chodziłem po górach ze słuchawkami na uszach, ale pomysł był niegłupi – szło mi się dużo lżej i szybciej.
Gdy skończyłem rozprawę z Beskidem Sądeckim i wszedłem w Gorce, poczułem znaczący ubytek sił. Nie wiedziałem czy to przez palące słońce (może jakiś udar), czy może przez jakieś choróbsko (gardło bolało mnie cały czas), ale nie mając czasu na bzdury szedłem dalej. Ostatecznie doczołgałem się wieczorem do przełęczy Knurowskiej w środku Gorców, gdzie zostałem na noc. Przeszedłem tego dnia 51,4 km w nieco ponad 15h.
Wieczorem i w nocy czułem, że mam bardzo wysoką gorączkę, dreszcze, ból gardła i silny katar. Pamiętam, że śniło mi się, że wracam do domu i nie muszę iść dalej. Budzik był jednak nastawiony na 4:30 rano i nie planowałem go przestawiać.
„Zi end”
Przed 6 rano wyszedłem jeszcze w stronę Turbacza z zamiarem kontynuowania drogi, jednak po godzinie zdałem sobie sprawę, że ledwo powłóczę nogami. Cofnąłem się więc na przełęcz i złapałem stopa do Nowego Targu, skąd pojechałem najpierw do Krakowa, a potem do Poznania. Sama podróż była niezłym piekłem – nagrzany pociąg działał jak rasowa fińska sauna, a mnie męczyła do tego gorączka i katar. Wieczorem w domu namierzyłem 38 stopni.
Mimo to czułem (i nadal czuję) spory żal i rozczarowanie. Przez 7 dni przeszedłem 330 kilometrów i 114 przewodnikowych godzin. Wszystko wskazuje więc na to, że zabrakło mi 3 dni zdrowia, by móc cieszyć się z przejścia całego szlaku w 10 dni. Oczywiście, góry za rok też tam będą, ale nie wiem czy będzie mi się chciało raz jeszcze stawać w szranki z tą trasą. W końcu innych pomysłów też nie brakuje.:)
Idąc po kilkanaście godzin dziennie trzeba mieć świadomość, że narzucenie sobie takiego rygoru nie ma wiele wspólnego z przyjemnością. Człowiek raczej wkurza się na zbyt wąskie ścieżki czy znikający szlak i nie ma prawie wcale czasu na podziwianie widoków, nie mówiąc już o odpoczynku na polanie pełnej jagód i malin. Decydując się na tego typu przejście, trzeba być więc świadomym, że liczy się sama trasa i sprostanie wyzwaniu, mimo bólu, zmęczenia i wszelkich przeciwności. I nie będzie to miało nic wspólnego ze spokojną wycieczką z plecakiem w góry.
Korekta: Karol Zielonka
Tekst: Michał Unolt,
www.team.akademiec.pl


--
Tekst pochodzi ze strony www.akademiec.pl. Sprawdź nas!
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl